Przerywanym głosem mówił niewyraźnie, Lucia wymknęła się płacząc.
Zaledwie się drzwi za nią zamknęły, Zarzecki upewniwszy się że nie powróci, zbliżył się do łóżka, schylił, dobył z pod niego flaszkę zieloną, zatkniętą korkiem szmatką obwiniętym i napił się z niej śpiesznie, kryjąc natychmiast na dawne miejsce.
Ostry zapach prostej kotłówki rozszedł się po izdebce. Twarz pana Jakóba zarumieniła się nieco, życie w niego wstąpiło, poruszył się raźniej i począł przewracać na stole rozrzucone tryby i kółka, które drżącemi rękami łączył z sobą i układał, cały zajęty niemi.
— Ja im pokażę, — szeptał — tym wszystkim panom mądrym mechanikom, co może prosty człek przy pomocy Bożej, gdy trochę oleju ma! Że będzie młyn to będzie, i to taki jakiego świat dotąd nie widział...
Stał jeszcze u okna pochylony nad kółkami, gdy krzyk dał się słyszeć niedaleko za płotem ogródka, łajanie głośne, wrzawa jakaś. Musiała to być rzecz powszednia, bo z początku niewiele zważał na nią Zarzecki, w końcu jednak zmarszczyło się czoło, ręce trząść zaczęły ruszył się jakby chciał wybiedz, potem wstrzymał i półgłosem odmówił powolutku zdrowaśkę.
Kroki jakieś zamaszyste, gwałtowne, szybkie w sieni się słyszeć dały, zbliżyły, drzwi otwarły się z łoskotem.
Za progiem ukazał się mężczyzna młody, w czapce na głowie, ubrany kuso, w długich butach, z fizyognomią i postawą znamionującą pisarza prowentowego, miną zuchwałą i drwiącą.
Nie miał ochoty wchodzić do izby, i zawołał stojąc w sieni:
— Znowu acana drób był w szkodzie! Pókiż to tego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/042
Ta strona została uwierzytelniona.