Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rada i — nie zrywać, ani nawet dać mu się domyślać, że to nastąpić może.
Podkanclerzyna wysłuchała drżąca rad, które król z widocznem dla niej współczuciem wypowiadał... ale w końcu, wybuchnęła płaczem, który dotychczas powstrzymywała.
— Każdy dzień, każda godzina, z tym człowiekiem niewysłowioną jest dla mnie męczarnią. Zdaje mi się, że naumyślnie sili się na to i obmyśla środki, aby jaknajsrożej mnie utrapił. To, o czem wie, że mnie dotknie, obrazi — umęczy, — wybiera — litości nie ma, wstydu nie ma. Nieraz się przed domownikami własnymi rumienić muszę. Posądzania, wymówki — życie moje przeszłe, moje szczęście... ma nieustannie na ustach... W. Król. Mość słyszeliście o konterfekcie nieboszczyka, który z mego pokoju na strych wyrzucić kazał, ale tożsamo się dzieje z najdroższemi pamiątkami.
Dochodzi to do obrzydliwej swawoli. Chłopcy jego zabijają mi z jego rozkazu najulubieńsze ptactwo moje, po pokojach z łuków strzelając. Nie mam szkatułki i schówki, w której-bym coś ukryć mogła; odbija mi zamki, zabiera papiery. Do braci listów wysłać nie mogę, bo i te są podejrzane.
We własnym domu być na łasce sług przekupionych.