Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy Radziejowskiej siedziała tylko Sapieżyna, dla której ona tajemnic nie miała.
— Radbym się coś dowiedział — szepnął pochylając się król — ale...
— A! i jabym też rada była wielce poskarżyć się i poradzić. Potrzebuję tego pilno.
Król dał znak ręką, podszedł kroków kilka, obejrzał się dokoła szepnął coś Tyzenhauzowi stojącemu u drzwi i powrócił do podkanclerzyny.
— Mów pani śmiało — rzekł — druga się może zręczność nie nadarzy, potrzeba z tej korzystać.
Radziejowska rzuciła oczyma bojaźliwie dokoła, lecz wkrótce nabrała męztwa.
— Życie moje — poczęła — staje się niewysłowioną męczarnią. Sądziłam w początkach, iż ją znieść potrafię lub zmiękczę mojego prześladowcę, ale męka przewyższa siły, a człowiek, który ją zadaje, nie ma litości — i zmienić się nie może.
Mam niezmienne postanowienie rozstać się z nim — inaczej-by mi z życiem chyba się pożegnać przyszło. Niech mi Bóg przebaczy, jeżeli go niesłusznie posądzam, lecz nie ledwie-by można wnosić z jego postępków, iż tak jak się od dwu pierwszych uwolnił — chce i ode mnie oswobodzić się — życie mi skracając.
— Na Boga! — przerwał król — cóż się stało nowego?