Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

karmię i napoję, zrobi mi to dziurę w kieszeni. Wolę ubogiemu dać.
Więc ani namiotu wielkiego nie miał, ani tylu wozów, co inni, ni służby i ciurów. Wystawności też około siebie nie cierpiał.
Gdy obóz po kilkakroć przebrnąwszy, znaleźli się wreszcie w kącie, w którym wojłokowy prosty namiot Nadolskiego był rozbity, znaleźli go samego jednego z pisarzem pułkowym nad regestrem.
Człowiek był już niemłody, zawiędły, suchy, z wąsem podstrzyżonym, z głową wygoloną czysto, odziany tak, że się w nim dowódzcy trudno było domyśleć. W namiocie też dostatku wielkiego nie było można dopatrzeć, ale to, co w nim leżało, odznaczało się trwałością i utrzymaniem. Broń lśniła się i błyszczała poczyszczona, siodła aż do sprzążek były powycierane z kurzu i opatrzone.
Sam Nadolski w ciemnej opończy na żupan buraczkowy wdzianej, w butach czarnych, wyglądał na hreczkosieja więcej, niż na żołnierza, choć życie całe spędził w wojsku. Lecz był to żołnierz swojego rodzaju, którego się szeregowi więcej obawiali, niż okrzykiwali. Żadnemu z nich nie pofolgował, ale też nikomu ze swoich nie dał czynić krzywdy i opiekował się nimi, jak dziećmi.