Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwą; ja mu też nie dam spokoju zażyć, bo go nie wart!
Zatrzymała się Włoszka nieco, król słuchał z uwagą wytężoną, a twarz mu się mieniła litością i oburzeniem.
Bertoni ciągnęła dalej:
— Potem, znowu popłakawszy, powiada mi: Tymczasem mój pan mąż złagodniał trochę, ja też nie wydaję wojny. Znowu niby żyjemy w pokoju, choć on nie potrwa. Był nawet tak uprzejmym, iż mi doradzał, abym mu towarzyszyła na wyprawę, ponieważ królowa jmosć także ma podobno jechać.
— To niech i ona jedzie! — przerwał król z widoczną radością — niech jedzie.
— Ona też nie ma nic przeciwko temu, ale powiada, że to podstęp jest i chytrość, że albo nie wierząc jej, chce ciągnąć za sobą, albo cóś zamyśla, czego teraz odgadnąć trudno.
— Obawiać się nie ma czego, znajdzie obrońców — wyrwało się królowi niebacznie. — W podróży, na oczach ludzi nie będzie mógł jej prześladować, folgować musi, sam-by się potępił.
Bertoni mówiła jeszcze:
— Biedna pani! a co tam za dostatki i przepych koło niej! Cóż z tego, gdy wszystko oblane łzami.
Król ręce zacierał.