Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać nie śmiał, ale Jan Kazimierz — pomyśłał o starej słudze. Nie miał teraz nikogo, coby mu od podkanclerzyny przynosił wiadomości. Włoszki użyć nie było można, ale przez nią kogoś wyszukać... do kogoś z fraucymeru dotrzeć.
Król już był całkiem ubrany, gdy się z twarzą nachmurzoną obrócił do Strzębosza:
— Idź-że, powiedz tej starej, aby wieczorem się zgłosiła.
Dyzmie więcej nie było potrzeba.
Porzuciwszy wszystko, pobiegł na rynek. Tym razem tak mu się powiodło, że właśnie powracającą z kościoła spotkał Biankę. Dziewczę się mocno zdziwiło, iż śmiał ją przeprowadzać na górę po wschodach. Towarzyszka stara odpędzić go próżno usiłowała.
— Ja jestem przez króla tu przysłany — odezwał się Strzębosz — więc idę śmiało.
Po wschodach podróż szła nadzwyczaj powolnie. Dyzma się zatrzymywał co chwila, dziewczę niebardzo śpieszyło, stara towarzyszka, pozostawszy na ostatku, wyprzedzić ich ani napędzić nie mogła. Ale wreszcie drzwi się w górze otworzyły... śmieszki na wschodach stały się nieopatrznie zbyt głośnemi — Bertoni wyjrzała w dół i poczęła krzyczeć w niebogłosy.
Strzębosz się jej kłaniał.
— Pięknie pani przyjmuje królewskiego po-