Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odpowiecie mi za to — i nie chcąc się wdawać ze służbą, odszedł śpiesznie.
Podkanclerzy potrzebował ochłonąć nim się udał na pokoje królowej. Choć osobiście nie był tchórzem, nie sławił się też nadzwyczajną odwagą, a zaskoczony przez zuchwałego młokosa niespodzianie, na chwilę się strwożył. Mogła też po twarzy jego poznać królowa, po bladości i wejrzeniu błędnem, iż czemś świeżo został dotknięty i zapytała go troskliwie: czy się nie czuł niezdrowym?
Radziejowski nie chciał taić, co go spotkało.
— Spotkała mnie tu na zamku, niesłychana, zuchwała przed chwilą napaść — odezwał się — po której dotąd przyjść nie mogę do siebie.
— Napaść? na zamku? — krzyknęła, marszcząc się groźnie, Marya Ludwika — napaść?
Głos drżał z gniewu Radziejowskiemu.
— Tem dziwniejsza, że ją popełnił pokojowiec króla jm. Tyzenhauz — mówił podkanclerzy. — Codzień prawie nachodził moję żonę i mam silne podejrzenie, że ją przeciwko mnie podburzał. Z tego powodu byłem zmuszony kazać mu mój dom wypowiedzieć, a młokos za to dziś na zamku wybiegł naprzeciw mnie z pistoletami, dopominając się pojedynku!
Słuchała królowa zdumioua, uszom prawie nie wierząc. Pod jej bokiem takie zuchwalstwo po-