Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawią, doszedł kiedy do takiego okrucieństwa. Źli panowie, znaleźć się mogli wszędzie, ale katów i oprawców nie było!
Wszyscy się zasępili. Święcki podchwycił:
— Kto, jak my, przeżył te lata od końca panowania nieboszczyka Władysława po dziś dzień i patrzył na to, cośmy my widzieli, ten sobie rzec może, iż przeżył krwawy sen jakiś. W cóż się obróciła ta mocna niegdyś, straszna jeszcze za Zygmunta III Rzeczpospolita, której dziś pijany Chmiel, naigrawając się, dyktuje warunki! Miłosierny Jezu!
— Radziwiłł — przerwał Xięzki, obracając się do siostrzeńca — uczy nas, że to jest kara Boża za ucisk włościan. Dał się z tem pono i król słyszeć. Nie wszyscy są aniołami, między nami też zbójów mogło być dosyć; ale na cały naród za nich tak straszny pogrom paść nie mógł. Karze nas Bóg, nie za to, że chłop rózgami dostał może niesprawiedliwie, ale za próżniactwo i pijaństwo. Nie było sposobu inaczej nas wyprowadzić w pole. Patrzajcież: i teraz, połowa szlachty już radaby do domów powracać, gdy ledwie z nich wyszła...
Zwrócił się do Dyzmy.
— Jam tu niemal dla waszeci przybył — począł, kładnąc mu rękę na ramieniu. — Choćby mi przyszło do króla samego o to isć, aby cię od