Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczęli się śmiać niektórzy i nie dano dokończyć Xięzkiemu.
— Cóż u dworu słychać? — zapytał siostrzeńca gospodarz. — Królowa pani zdrowa? U nas chodzi wieść, że nowa amazonka ma na koń siąść i u boku króla iść na Kozaków.
— Że mężna, to pewna — rzekł Strzębosz — a na kozactwo dzikie, taki popłoch szerzy, szczególniej między kobietami, że się żadna nie waży na nie...
Xięzki się namarszczył.
— Dzicz-bo jest okrutniejsza — odezwał się ponuro — od źwierzęcia, które zabija, aby pożarło, z głodu, a oni, aby się męczarniami napawali, zadają je. Widzieliśmy na oczy własne tam, gdzie rzeź ich przeszła... ludzi piłowanych na pół, ze skóry odzieranych, dzieci z wnętrzności matek powyrywane, dziewczęta z piersiami obrzezanemi.
Miczeli wszyscy.
— Tak — westchnął Święcki — kto nie widział, nie uwierzy, do czego człowieka, stworzenie Boże — doprowadza szał i pijaństwo krwi.
— Radziwiłł kanclerz — wtrącił Strzębosz — powiada, — sto razy słyszałem z ust jego — iż to pomsta za ucisk ludu...
— Niech Bóg sądzi — wtrącił Święcki — ale nikt nam nie okaże, aby ucisk, o którym tyle