Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworzanami, gdy dnia jednego nagle zawołano go do królowej.
Tu w przedpokoju mu już paź francuzik szepnął, że listy dostanie do króla.
— Ale N. Pan już w drodze do Warszawy być musi! — odparł Dyzma.
Nie było na to odpowiedzi.
Królowa wyszła sama z pismami w ręku i ulubioną swą śliczną wychowanicą, panną d'Arquien, do Strzębosza.
— Jedź natychmiast — rzekła mu. — Być może, iż króla na drodze gdzieś spotkasz. O to mi chodzi tylko, aby listy przed swojem przybyciem do Warszawy otrzymał.
Tak niespodzianie wcale Dyzma znowu na koń musiał i w drogę. Przed tem jednak, własnego nie zapominając interessu, do Dominikanów rano pobiegł, aby tam lub powracającą pożegnać Biankę, która starą ochmistrzynię miała za sobą, a ta Dyzmie rozmawiać z nią nie przeszkodziła, udając tylko, że nie patrzy i nie widzi.
Wprost od Dominikanów, dosiadł konia Strzębosz i puścił się w drogę, na której króla się spotkać spodziewał.
Jakoż drugiego dnia, jeśli nie na Jana Kazimierza, który dosyć powoli, po drodze przyjmowany przez senatorów, ugaszczających go, jechał do stolicy, trafiał na stanowniczych, a ci za-