Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozmawiał się aż miło słuchać było; takiego przepoczciwego Bernacha, kapelana naszego, Ząbkowskiego, którego kula działowa przy mszy świętej właśnie po komunii, gdy się ku nam obracał, na tamten świat z czystą duszą wyprawiła, takiego Sierakowskiego, pisarza polnego, Silnickiego, Zbrożka, Starostę Przasnyskiego, — którzy miłość swą dla Rzeczypospolitej żywotem poświadczyli.
Zmieszany Zboiński chciał protestować, ale Xięzki, rozgorączkowany, nie dał mu mówić.
— Przybywamy do Lwowa, rozbitki nieszczęsne, a tu trąbią sławę kanclerza i króla, że tryumf odnieśli wielki, że ojczyznę zbawili, nam zaś, Zbarażanom, ledwie dopuszczają się przypomnieć, żeśmy też cóś uczynili... i czegoś warci.
— Miły panie wuju — przerwał Strzębosz — nie przypisujcież znowu ani królowi ani nam, cośmy z nim byli, abyśmy sobie zawiele przyznawali. Wyście się bili jak lwy, i trzymaliście się dłużej; nikt wam tego nie odejmuje.
— W końcu — rozśmiał się Staszek Xięzki — Kanclerz nam jeszcze nakazał, abyśmy kochanym Kozakom za to, że nas nie zjedzą — zapłacili! Trzeba było widzieć i słyszeć, jak to u nas w obozie przyjęto, a nie życzyłbym był panu kanclerzowi podczas między nami się znajdować!
Uspokoiło się jakoś po chwili, a Xięzki poswo-