Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/005

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Jan Kazimierz po kilkakroć zwoływał do siebie tych, co mu o Ordzie mogli dać dokładniejszą wiadomość i w końcu rzekł do Ossolińskiego:
    — Tatarów jest moc wielka, nam pospolite ruszenie nie dopisało; jeżeli się nie uda ich odciągnąć, a Kozacy z drugiej strony nacisną... zostaniemy osaczeni, jak Zbarażcy...
    Kanclerz nic nie odpowiedział.
    Jak owej pamiętnej nocy zapał i męztwo króla natychmiast na wojsko oddziałały i zagrzały je tak teraz wyraz twarzy, ruchy, szeptania i narady z Ossolińskim, odbiły się na dworze, na starszyznie i na wojsku. Zwątpienie, jeżeli nie strach, wkradało się w serca.
    Z ciekawością wypatrywano przez dzień ten cały posłów biegających między obozem Islam Gereja a królewskim.
    Z twarzy kanclerza trudno cóś było wnioskować; zawsze ona dumną i zadumaną ukazywała się ciekawym... wiedziano tylko, że bardzo był zajęty i że zebrawszy tłómaczów i skrybentów, którzy cośkolwiek po turecku i arabsku rozumieli, pracował z niemi. Pisano cóś i przepisywano.
    Jowialista Skarszewski, wnosił z tego pocichu: „Zaczynają atrament rozlewać. Strach, aby po nim czarnych plam nie zostało!“
    Zagadywany kanclerz nie zdradził się nawet