Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/004

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykłych miejscach, aby nie odebrać w odpowiedzi, od wczoraj ciągle powtarzającej się: Poległ...
Ze starszyzny pierwszy zjawił się ze smutnem, zasępionem obliczem Ossoliński, a król witając go, nieśmiało... zapytał cicho:
— Wistocie myślicie listem zwrócić się do Islam Gereja? Rozważałem to, nie wiem sam...
Zawahał się, spuścił oczy, niedokończył.
— List już nawet przez rannego jeńca odprawiłem do niego — rzekł kanclerz.
— Przyda się to na co? — mówił dalej Jan Kazimierz. — Jak się wam zda?
Ossoliński zlekka poruszył ramionami.
— Należało spróbować — odparł — chociaż zbyt zaufać nie można...
Westchnął król, zamilkł. Wszyscy dworacy, nawykli do tych zmian w panu swoim, postrzegli zaraz, że wstał innym, i że wczorajszy rycerz... przedzierzgnął się w trwożliwego niemal mnicha.
Ciągle prawie teraz modlił się i przyklękał... Siadł potem, jakby z musu, na konia, objechał obóz, prawie ust nie otwierając, i do chałupy powrócił z widocznym niepokojem...
Tatarowie dnia tego nie napadali całą siłą, Kozactwo też nieco się opodal trzymało, ucierano się tylko mniejszemi oddziałami na skrzydłach.