Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W Panu Zastępów nadzieja nasza!... — zawołał.
— Myślę — wtrącił Ossoliński — że się jednak godzi przynajmniej spróbować, azali cudem jakim nie oderwiemy im Tatarów. Tych kupić potrzeba.
— Jak? — zapytał król.
— Wyślę jeńca tatarskiego z listem do Islam Gereja. Zapytam go: dlaczego on, sprzymierzeniec Rzeczypospolitej, wierności jej nie dotrzymuje i z wrogami naszymi się łączy. Mam jakieś przeczucie, iż się w ten sposób uratować zdołamy.
Na pospolite ruszenie owo, niestety, rachować trudno. Kozactwo, samo sobie zostawione, Zbarażowi i nam czoła stawić nie będzie mogło.
Mam wysłać list? — spytał kanclerz...
— Trzebaż do dna wypić kielich upokorzenia? — odparł król.
— Nie będzie upokarzającem zapytanie, nie prosimy ich o nic.... Tatarzy ponieśli klęski, łupu niewiele zdobyli; damy im choćby ostatni grosz, abyśmy ich od Kozactwa odciągnęli.
Król się zadumał... nie odpowiadał.
— Oręża nie puścim z dłoni — dodał Ossoliński — lecz gdy krew złotem okupić można?
— Lękam się, aby mi plamą i grzechem to wezwanie Tatarów nie ciężyło — odezwał się po-