Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/226

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    twem, którego dawał dowody codzień, podchwycił:
    — Srom i hańba wiekuista nam i imieniu naszemu, jeśli się tej dziczy ulękniecie!
    Rozstąpili się pomieszani i milczący żołnierze, a niektórzy z nich tłómaczyć poczęli, ale nie czas ich było słuchać, król tożsamo powtarzając, ruszał dalej. Stawał wśród nagromadzonych i wybiegających z namiotów i krzyczał na cały głos: Otom jest!... otóż stoję i nie uchodzę.
    Wśród tego pochodu, który cały obóz na nogi powołał... nadbiegł konno Ossoliński.
    — W tej chwili odebrałem posłańca, iż pospolite ruszenie ciągnie z siłami znacznemi; jutro się może połączyć z nami!
    Sobieski, który też konia dosiadł, nie wahał się dodać:
    — Tatarowie odstąpić radzi Kozaków! Wszystko się nam składa jako najlepiej. Zbarażcy oblężeńcy zwycięzko się bronią i rzeź wielką uczynili.
    Wszystko to razem cudownie powstrzymało już tak rozszerzający się popłoch, że kilku, co na koniach siedzieli i mieli uchodzić, coprędzej zawrócili się, kryjąc, aby ich nie dostrzeżono. Zabrakło cóś bojaźliwszych, ale tych zniknięcie, na wczorajszą potyczkę złożono.
    Umysły się uspokoiły. Król zaś nie chciał po-