Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie drwij w. król. mość — przerwała gniewnie Włoszka — tu o niewinne dziecię chodzi.
— Powiedzcież mi, jak się ten szczęśliwiec zowie? — zapytał Kazimierz.
Skrzywiła się Włoszka i plunęła.
— Nawet nazwiska jego paskudnego wymówić trudno — krzyknęła — nazywa się jak jaki stróż, gbur, chłopisko. Imię i nazwisko dobrane.
Krztusiła się Bertoni i z przyciskiem wyrwało się jej z ust nareszcie.
— Dyzma Strzębosz!
Król podniósł ręce i plasnął.
— Oho! — zaśmiał się — ma więc gust kawaler.
Włoszka, nawykła z królem wcale nie czynić ceremonii, mruknęła: — Aha! nie dla psa kiełbasa...
Tymczasem już król w ręce uderzył. Wpadł pierwszy dworzanin Tyzenhauz.
— Strzębosza mi tu wołać.
— W antykamerze go niéma — odparł śmiało Tyzenhauz — ale na zamku jest, bom go widział niedawno.
— Posłać po niego.
Wtem, jakby na zawołanie, wśród ścisku przedpokoju, powstał szmer, i przedzierając się przez dworzan, wszedł śmiało i raźnie stąpając, kuso a elegancko, według ówczesnej mody, wystro-