Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku Starego Miasta i szacowano ją oprócz tego jako zamożną w grosz gotowy, do czego się nie przyznawała.
Nie przeszkodziło jej to za każdem przybyciem Jana Kazimierza żebrać u niego dla córeczki nowych ofiar. W tej córeczce, właśnie dorastającej, ładnej dziewczynce, którą ona głosiła za ósmy cud świata, matka teraz żyła cała. Dla tego dziecka znacznie się ustatkowała, gdyż dawniej życie prowadziła bardzo swobodne i wesołe. O swych latach pięćdziesięciu wcale dotąd Bertoni wiedzieć nie chciała i czyniła się śmieszną strojami, które przywdziewała w przekonaniu, że się niemi odmłodzi.
Ciemnej płci, chuda, twarzy już dobrze pofałdowanej, ale ułożonej jakby młodziuchną była, oczy tylko miała jeszcze piękne i ogniste. Zresztą niezmiernie szerokie i z wargami odstępującemi usta, policzki obwisłe, włosy rzadkie i pofarbowane, malowane także brwi, usta, policzki, czasem ją poczwarnie czyniły brzydką, gdy się roznamiętniła. Zapominała się wówczas i nie umiała ukryć resztek żółtych zębów, a marszczki twarzy krajały ją nielitościwie. Na chudej szyi, skóra, żyły, kości, wszystko naówczas występowało, jak w anatomicznym preperacie.
Brzydota gdyby ją nosić umiała z rezygnacyą, niczem-by może była, ale Salomea chciała upar-