Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyróżniał go. Przepowiadano mu, że dostanie urząd na dworze, co on ruszeniem ramion przyjmował.
Czasem go o to zagadywał Szczypior.
— A co to będzie jak król was poprosi: zostań waszmość przy mnie.
— To mu ślicznie podziękuję — mówił Bajbuza — nie mogę. Mamże ci się tłumaczyć? Dopóki to nieszczęsne rokoszowanie trwa, muszę mu służyć, bo mi go żal, a juści królem naszym jest, ale gdy wszystko wejdzie w karby należyte, jadę do Nadstyrza.
Mówiłem ci, króla mi żal i szanuję go, choć pokochać trudno, a dalej poza nim co stoi, nie podoba mi się. Królowa pobożna, prawda, ale ostra, szorstka i tak nas nie lubi, jak my jej nie cierpimy.
Prawda że znowu trudno od niej wymagać, aby nas kochała, gdy wie, że ją szkalują, męża za nią prześladują, a przeciw niemu spiski wiążą i nie dają mu tchnąć.
Dalej cały dwór jak wyspa na morzu obcy, cudzoziemski i wyjąwszy kilku polaków, Skargę, Myszkowskiego, Wolskiego, co najmilsze królowi, to zagraniczne.
Wejdziesz tam, zobaczą że polak, milkną wszyscy i patrzą jak na raroga, a poza plecami co się dzieje! nie patrzeć.
Król znużony temi polityeznemi sprawami,