Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Światopełk nadciągał. Nie miał on najmniejszego przeczucia aby zjazd w Gąsawie tak tragicznie się miał zakończyć — jednakże niezwykła o tej godzinie wrzawa strwożyła go. Wziął miecz i hełm wybiegając do swych ludzi w tej samej chwili, gdy napastnicy drzwi wyłamywali i mieli się rzucić na niego. Korzystając z mroku książe pobiegł wprost do koni, chwycił pierwszego jakiego znalazł pod ręką i puścił się polem ku lasom. Nie ścigano go szukając po kątach domostwa, bo byli przekonani Światopełkowi ludzie że zbiedz im nie miał czasu.
Ks. Konrad Mazowiecki, co nie uszło później ludzkiego oka — znalazł się uzbrojonym i gotowym do ujścia gdy wrzawa na placu oznajmiła o napadzie. Lecz jego kilkunastu zbrojnych dobrze siedzieli na koniach, ujechał więc spokojnie prawie, bez przeszkody, co go dało później w podejrzenie iż jeżeli w spisku udziału nie miał, przynajmniej być musiał o nim uwiadomiony.
Nim ci z Biskupów, którzy byli w Gąsawie, gdyż inni znajdowali się w Trzemesznie — przebudzeni zostali i mogli wynijść do kaplicy, z której Iwo chciał krzyż wziąwszy wprost wystąpić z nim na zbójców — krwawa owa tragedya była dokonaną. — Gawiedź tylko plądrowała po kątach, unosząc opony, suknie, zbroje i co mogła pochwycić. W obozie ludzie zbudzeni ze snu twardego potracili głowy. Nie mogli znaleść oręża,