Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/200

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Com ci uczynił? — odezwał się łagodnym głosem Leszek...
    Światopełk stał niemy...
    — Com ci winien, — coraz słabnąc powtórzył książe któremu krew lała się z czaszki i opływała nagie piersi.
    W głosie czuć było konanie... Oczy trzymał tak wlepione we wroga, bez zajadłości, bez wyrzutu... jakby mu tylko niemi chciał powtórzyć czego już nie mógł ustami.
    — Com ci uczynił?
    Szaleństwo i gniew Światopełka ustępowały widocznie jakiejś grozie, której chciał się obronić napróżno...
    Westchnienie wyrwało się z piersi konającego, nad którym Światopełk mimowoli się pochylił. Raz jeszcze Leszek otworzył oczy i ujrzawszy nad sobą tę twarz zbójecką, dziwnym wyrazem trwogi napiętnowaną — zamruczał niewyraźnie.
    — Niech Bóg ci przebaczy! ja — przebaczam...
    Światopełk usłyszawszy te słowa zerwał się nagle, przebaczenie było dlań jakby policzkiem[1].
    Z nową wściekłością trupa popchnął nogą.
    Miał siadać na koń już, gdy kilku jezdnych nadbiegło, byli to jego druhowie, a Plwacz między niemi.

    Ten ujrzawszy trupa obnażonego na ziemi, z okrzykiem radośnym, skoczył zaraz ku niemu, śmiejąc się dziko, plując i coś niewyraźnie bełko-

    1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.