Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/197

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    nadciągający napastnicy byli o kilkanaście kroków od placu.
    Wołaniem przestraszony Leszek, jak stał nagi ukazał się we drzwiach łaźni; Mszczuj konia mu podawał.
    — Uchodź — panie! — wołał.
    Książe zaledwie miał czas skoczyć na koń gdy z pomiędzy dworów wiodącą drożyną, około domu Odoniczowego, wypadli zbrojni ze Światopełkiem na czele — ten z podniesionym mieczem w ręku leciał wprost na dworzec Leszka, całą prowadząc gromadę, gdy ujrzał nagiego księcia wymykającego mu się i czwałem bieżącego drogą która wiodła ku Martynowu. Część Światopełkowej drużyny z ludźmi Plwacza padła na dworzec główny, inni na zajmowane przez ks. Henryka i Laskonogiego...; Światopełk sam oszalały gnał za Leszkiem...
    Na pustej tedy drodze ku Martynowu prowadzącej począł się on wyścig, którego zakładem było życie.
    Koń Leszka dzielny ale ciężki, biegł o ile mu sił stawało, naglony nogami siedzącego na nim księcia..., Światopełka choć ciężar dźwigał większy bo ten był uzbrojony, młodszy był, żwawszy i świeżo wzięty, zyskiwał więc co chwila i przybliżał się coraz więcej.
    Nagi, potem okryty, przeziębły Leszek modlił się już czując nadchodzącą chwilę ostatnią. Ude-