Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak człowiek powolny gdy się na sobie pozna i słabości powstydzi, Leszek chciał dowieść iż moc miał i wolę tęgą.
Nie pomagały więc żadne przedstawienia o zwłokę — mówił że czas było iść z czemkolwiek ale ruszać natychmiast.
Pierwszy to raz może.[1] tak stanowczo objawiał niezłomne postanowienie. Chwalili mu to jedni, drudzy w wojsku sarkali.
Odonicz, który przez ludzi swoich o wszystkiem wiedział, miotał się dosyć w domu, a w końcu sam do Leszka poszedł.
Chmurny mu się pokłonił.
— Cóż to — zamruczał, — chcecie na Światopełka iść?
— Tak — odparł Leszek z mocą którą sobie nadać usiłował. — Nie chce on do mnie, ja do niego muszę.
— A któż mówił że nie chce? — krzyknął Plwacz.
— Ileż dni czekam ja na niego. — Ja zwierzchni pan, na tego co mi posłuszeństwo winien?
Odonicz spojrzał z pod brwi nawisłych.
— Obiecał się być — to będzie — rzekł po chwili.
— Spotkamy się na drodze, albo u niego doma — odparł Leszek który postanowił nie uledz.

Plwacz ustąpił nieco.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.