Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/168

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    ducha, który zawsze czyha na człowieka aby mu siły odjął. Modlę się przeto.
    Spuścił oczy Iwo.
    — Jeszcze trochę cierpliwości, — dodał, — maluczko a skończy się niepewność nasza. Jeżeli Światopełk nie przybędzie a nie da o sobie znać, — zamiast tu darmo obradować, pójdą na Nakło, a my wróciemy do domu...
    Mszczuj ręce podniósł do góry.
    — A! takby odrazu uczynić było potrzeba — zawołał z siłą — — iść na gród, zdobyć go, dopieroby Światopełk zmiękł zobaczywszy że mu to bezkarnie nie ujdzie... Leszek za dobry i za powolny jest, uzuchwala go... Mnie też — o! stokroćby lżej było wdziać zbroję i mury tłuc, potykać się, bodaj ginąć, niż tu bezsilnemu siedzieć, patrzeć, gnić i nic nie módz!
    Iśćby nam! iść! tak! a potem choć przebaczyć, ale wprzódy zuchwały kark mu ugiąć.
    Biskup słuchał spokojnie.
    — Mówcież to panu, — odparł, — bo mnie duchownemu do wojny zachęcać nie godzi się! a są ludzie co Leszka nadziejami łudzą.
    — I to może aby na czasie zyskać tylko — zawołał Waligóra, — który im na coś jest potrzebny...
    Biskup niespokojnie spojrzał na dogorywającą lampkę włoską, której knot syczał i pryskał. Było to znakiem dla Mszczuja aby się oddalił, w mil-