Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/142

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    nie odebrano. Blizkość miejsca budzi w nim podejrzenie iż najprzód o twierdzę się książę pokusi.
    — Jeżeli się opóźni z posłuszeństwem i należną pokorą — rzekł arcybiskup — nicby dziwnego nie było, by książę sobie sam sprawiedliwość domierzył. Powinien pospieszać tembardziej.
    Książę Konrad spojrzał dokoła i usta zagryzł, Laskonogi powiódł ręką, potrząsł głową i zamruczał.
    — O! ze Światopełkiem nie łatwo będzie! On ci to wszystkiego sprawcą. Czuje się winnym i dla tego przed sąd stanąć nie raźno mu.
    — Sąd?? — zapytał Konrad dwuznacznie.
    — Sądem by to można zwać — rzekł arcybiskup. — Światopełk bowiem podwładnym Leszka jest i zawinił wiele, a my mamy moc sądzić go i karę domierzyć.
    Zamilczeli wszyscy. Laskonogi chleb łamał, zadumawszy się.
    — Bądź co bądź — rzekł — łagodnie z nim obchodzić się trzeba, aby dzikiego zwierza nie drażnić. Gwałtowny jest i gniew go zaślepia...
    — Nie myślemy też — wtrącił Leszek — zażywać ani groźb, ani postrachów póki jest nadzieja przejednania.
    — Zobaczemy co od niego Odonicz przyniesie — rzekł Laskonogi — i czy stawić się będzie.
    Jeden z rycerzy stojących opodal w namiocie odezwał się półgłosem.