Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Krakowie wybierano się wesoło, choć wielce strwożona księżna płakała, zaklinała i prosiła, aby mąż nie jechał.
Nękany postrachami temi Leszek musiał wezwać biskupa Iwona, ażeby słabej niewieście wlał męztwo. Grzmisława uległa naukom duchownego, zamilkła, nie mówiła więcej nic, lecz łzy jej z oczów płynęły, a nieme usta milczeniem jeszcze błagały — zostań.
Naprzemiany Leszek był jednych dni gotów jej usłuchać, to, wstydząc się małoduszności przyspieszał wyjazd ze swej stolicy.
Przodem już powyciągały tabory biskupa i książęcy, aby w małej wiosczynie przysposobić dla mnogich panów przyjęcie. Stawiano szopy, budowano łaźnie, bez których się naówczas nikt nie obchodził, a książęta wychowane przez matki rusinki przywykłe były do niej. Z książęcych i duchownych majętności i grodów zwożono siana, składano stogi, zsypywano zboża, mąki i krupy dla mnogiej czeladzi, spędzano trzody na rzeź przeznaczone.
Każdy z pasterzy wiódł z sobą oprócz duchownego dworu, rycerstwo swe, urzędników, czeladzie, namioty. Na miejscu nic się znaleźć nie mogło, wszystko więc trzeba było ciągnąć z sobą.
Biskup Iwo miał jechać z księciem razem, któremu dwór towarzyszył świetny i mnogi. Po-