Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/113

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    nie mogę, a za mowę mnie chłoszczą. Choćbym oczy zamknął, widzę, a com widział muszę rzec tym którzy są ślepi.
    — Toć bluźnisz! — spierał się z nim kleryk — jakbyś ty miał być szczęśliwszym od naszego świętego ojca i więcej widział od niego?
    Rozgniewał się żebrak.
    — Albo to szczęście widzieć czego drudzy nie mogą — krzyknął — na to aby się urągali. — Toć kara Boża...
    Zaszlochał twarz ocierając..., aż Mszczuj któremu trzeba było o niemcu się swym dowiedzieć, przypomniawszy że Hebda po mieście się włóczył i widział wszystko — zwrócił się do niego.
    — Słuchajno, Hebda! a nie widziałeś rannego czy zabitego niemca, którego z zamku wynieśli nocą czy na zaraniu?
    Żebrak głową kiwnął. — Mszczuj stanął i zbliżył się do żebraka, któremu kleryk zapóźno zaczął dawać znaki aby milczał.
    — Cóż to, wy, Waligóro — chcecie Niemca ratować? — odparł Hebda, — nie wiedząc wcale jak ma sobie radzić.
    Mszczuj szydersko zgrzytając zębami rozśmiał się.
    — Ratować, a! ratować go chcę! zgadłeś, ty co widzisz jasno! — mruknął. — Nie wiesz o nim co?
    Hebda na sobie poprawiał łachmany.
    — Co ja mam o niemcach wiedzieć — rzekł —