Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Począł opowiadać wyprawę swą, ubarwiając po swojemu, jak i co we Wrocławiu słyszał i widział, co u Konrada.
— Konrad — rzekł — ze Światopełkiem znają się, ale bratu na brata wystąpić nie godzi się. — Będzie stał a czekał, palcem dlań nie ruszy...
Pokiwali starzy głowami z powątpiewaniem.
Dopiero Jaszko im zeznał, że potajemnie Światopełk jeździł do Płocka i jak mu do Plwacza do Uścia towarzyszył.
Zaczęli się dopytywać o Odonicza z zajęciem wielkiem, bo ten już jako pobratany ze Światopełkiem i im był powinowaty a swój.
— Ale z czemże cię do nas odprawił? — zapytał wojewoda.
Jaszko się zadumał trochę jak powiedzieć...
— Światopełk — odparł — wojny nie chce, bez niej się obejdzie a nieprzyjaciela zgładzi. Leszek też do wojowania nie skory i pokój woli a rozjemstwo duchownych. Namawiać trzeba pana na zjazd dla ugody, i żeby miejsce naznaczył niedaleko pomorskiej granicy — a ztamtąd oni cało nie wyjdą!!..
Na tak rzezko wypowiedziany zamysł Światopełka — wszyscy umilkli poglądając jedni na drugich. Sam wojewoda nie przyjął ochotnie tego planu.
— Dużobyśmy ważyli — rzekł. — Po co się krwią mazać mamy, kiedy go wygnać można