Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/166

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    być i tknęło go, że najprawdopodobniej wojsko musiało być Laskonogiego, który zdążał pod Uście.
    Nie było już innego sposobu jak iść po rozum do głowy, aby nie popaść w ich ręce. Przybywał od strony Uścia, więc i podejrzanym być musiał iż do Odoniczowych należał...
    Nim konia potrafił zatrzymać, już się znalazł z ludźmi osaczonym do koła, wziętym niemal.
    Stary, siwy w pół zbroi człek wołał:
    — Stój? coś ty za jeden?
    Jaksa myślał co odpowiedzieć, a nie rychło przybywające na usta słowo, budziło podejrzenie.
    — Kto? zkąd? — powtarzano do koła...
    — Od Plwacza musi być! z Uścia!
    Jaszko milczał, do siwego się obrócił w ostatku.
    — Z Krakowa jestem, od pana Leszka, posyłanym był za dworską sprawą.
    W tem jeden z otaczających jął mu się przyglądać.
    — Nie prawda! — zawołał — ja cię znam, tyś Jaksa! Jaszko Jaksa.
    — Ani się zapieram tego — odezwał się śmielej Jaszko — ale chyba tego nie wiecie, że znowu u pana w służbie jestem. Przecie wiadomo kto ojciec mój.
    Ten co mu zadał, że Jaksą był, głową począł kręcić. Naradzano się cicho. Siwy człek, który miał tam zwierzchność w obozie, nie mówiąc co myślał i zamierzał, rzekł sucho: