Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

których wiodąc za sobą do dworca, gdzie zawsze stół dla ubóstwa był gotowy, odzież nagromadzona, przytułek zabezpieczony.
Chorych ztąd odsyłano do szpitala na Prądnik, który już nie starczył biedactwu. Jeźli po drodze trafił się klasztór, Iwo dzielił się z nim biednemi...
U drzwi kościelnych już nań oczekiwał ten zwykły dwór jego, nazywał bowiem nędzarzy dworakami swemi; a Biskupowi dosyć nań było okiem rzucić aby w nim rozpoznać dobrych znajomych, spotykanych co dnia. Wśród nich, nieco opodal uśmiechała się Pasterzowi twarz i postać osobliwa, która nawet wśród tej gromady łachmanów najpoczwarniejszej, odznaczała się szczególnym charakterem.
Był to człowiek stary lecz nie zestarzały, krzepki jeszcze, z głową łysą jak kolano i świecącą a połyskującą na słońcu jakby kościaną była, z wąsami i brodą czarną rozczochraną, z oczyma bez brwi, wielkiemi i ruchawemi, ustami szerokiemi i wykrzywionemi.
Żebrak ten dobrowolny, niegdy możny człowiek, pokutnikiem się stał w chwili namiętnego gniewu zabiwszy własną żonę. Gdy ochłonął potem, skrucha go wzięła, i żal okrutny, który mu zmysły pomięszał. Oddawszy dzieciom majętności swe, straciwszy pamięć swego występku, która mu rzadko powracała, Hebda poszedł o kiju na całe życie pokuty, nie chcąc już ani dzieci wi-