Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówicie o Mszczuju Waligórze? — zapytał książe... Cośem słyszał iż tu jest...
— Brat go przywiózł mimo woli, — dodał Wojewoda.
— Mimo woli Waligóry ściągnąć trudnoby było — odezwał się Leszek, — bo to żelazny człek...
— Nie ten już co był — wtrącił Marek...
Książe spojrzał.
— Dobrze iż Biskup go ma, bo rodzinę kocha, a tej się dla Chrystusa wyrzekł całej. — Z Jacka i Cesława pociechy mało, bo ci Bogu więcej niż stryjowi służą. Święci i to młodzieniaszkowie!
Książe głowę skłonił.
Po chwili zapytał Wojewodę.
— Co Mszczuj tu myśli poczynać, nie wiecie?
— Nikt go nie widział jeszcze — odparł Marek.
— Ani ja — potwierdził książe.
— Że mnichem za przykładem synowców nie zostanie — mówił Wojewoda — zda się pewnem, bo nie czas... a i córki ma, co pieczy potrzebują.
— Z córkami tu jest? — spytał Leszek.
— Zda się że ich tu nie ma...
Mówił potem Wojewoda o innych rzeczach, usiłując Leszkowi tak właśnie odmalować wszystko jak on mieć pragnął. Nie kazał mu się lękać niczego, lekceważąc prawił o Odoniczu, wzgardliwie o swym powinowatym Światopełku, z poszanowaniem dla Konrada.