Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła, ale owe srebrne pieniążki uczyniły ją wielce ochotną i czynną. Pomagała czeladzi, chodziła, wyszukiwała, i zręcznie plątała gałęzie na których Hans miał być złożony.
Według jej zaręczenia przed nocą mogli, zwolna się wlokąc, dojść do obiecanej chaty... Gdy wszystko było nareście gotowe, pochód ten cały, z Ottonem na przedzie, któremu baba towarzyszyła, puścił się w las powoli. Gero mężnie znosił boleść zaciąwszy zęby i nie chcąc się okazać słabym, Hans jęczał i omdlewał, cucono go wodą i pocieszano tem że podróż nie potrwa długo.
Otto choć milczał, w duchu przeklinał całą tę szaloną młodzików wyprawę.
Gąszczami bez drogi prowadziła baba dosyć długo, dopóki na jakąś ścieżkę widoczniejszą się nie dostali. — Tu już nadzieja wstąpiła w serca, bo stara coraz ręką ukazywała przed siebie, oznajmując iż byli niedaleko od chaty...
Jakoż między gałęźmi zabłysnęło światełko, dym się dał uczuć w powietrzu, drożyna szerszą się stała i zabudowania jakieś ukazały się przed niemi. Była to chata leśna, na pół w ziemi, pół nad ziemią, przyparta do wału, ostrokołów i wrót co je zamykały.
Znaleźli się właśnie u tej granicznej strażnicy Białej Góry, przez którą przed nie wielą godzinami przejechał nazad Biskup Iwo wiodąc z sobą brata...