Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/065

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    prowadzili wszędzie co kazał. — W Pradze tylko w Czechach księża się oparli że mało w kościele do krwi rozlewu nie przyszło, a u nas, o u nas już...
    Spuścił głowę...
    — No, widzisz — odparł łagodnie Mszczuj — jam ci to dawno prorokował że ci się z twoją rozdzielić trzeba... Co teraz poczniesz...
    Ksiądz Żegota rękami począł trzeć czoło...
    — A długo on tu zabawi? — szepnął cicho...
    — Nie wiem — rzekł Waligóra — ale czy, dłużej czy krócej przecież mu się stawić musisz, a spyta cię, kłamać nie możesz, a nakaże ci, nieposłuszeństwa nie ścierpi.
    Ksiądz jęknął.
    — Wasza Miłość wyrzucicie mnie — westchnął — co robić! Żonki, co mi zawierzyła ja nie porzucę, kawałek ziemi wezmę od Miłości Waszej i kmieciem będę, gdy mnie od ołtarza odpędzą...
    Zapłakał ksiądz Żegota i ręce podniósł ku niebu.
    — Nigdy u nas to jeszcze nie było, aby księżom się żenić zakazywano... Cóżeśmy winni my cośmy dawniej żony pobrali?
    Wszystko to poszło z mnichów, co swoich żon nie mając, wszeteczni są, a na ich wzór i nam teraz już zabroniono.
    Łkał i popłakiwał księżyna...
    — Chyba mi się nie pokazywać Biskupowi — dodał, — bo pierwsze pytanie będzie — masz żonę? powiem — mam. Każe iść precz....