Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiego też rzemieślnika miał w swoich osadach około Białej Góry i nosiły one nazwiska od rzemiosł, któremi się ludzie w nich zajmowali.
Żaden przekupień, których naówczas już i z Niemiec i ze Włoch włóczyło się mnóstwo po kraju, na ziemię jego stąpić się nie ważył. Wprawdzie wymykali się ludziska na sąsiednie targi pokryjomu czasem, aby sobie coś zagranicznego kupić, lecz musieli się z tem kryć, gdyż Mszczuj surowo za to karał...
Jednemu księdzu do mszy świętej wolno było kazać wina przywieść z Krakowa, ale uparty Mszczuj zasłyszawszy że w Czechach dla wina do świętej ofiary, Kneziowie winnice zaprowadzili, u siebie też od Benedyktynów z Tyńca latorośle przywiózłszy, kazał sadzić wino, które, choć marzło i nie dojrzewało, wyrzec się go nie chciał.
Tak było ze wszystkiem u niego...
Zobaczywszy dwie swe Halki na progu, Mszczuj stanął i długo patrzał na nie.
— Czegóż wy tu stoicie jeszcze! — zapytał głos swój łagodząc dla dzieci — wszak to pierwsze kury piały?
Halki spojrzały na się, oczyma się porozumiewając i — nie dały odpowiedzi.
— Spać idźcie — dodał Waligóra — a wstawajcie mi do dnia, aby gościowi, bratu memu, Biskupowi Iwonowi dopilnować polewki. Pobłogosławi was mąż święty, gdy mu się pokłonicie.