Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otwieraj mi wrota — odezwał się Iwo — wskazując ręką na nie. — Jestem bratem Mszczujowym i jadę go odwiedzić a pobłogosławić mu.
Stróż nie zdawał się rozumieć, podniósł głowę pilno się przysłuchując, oczy wytrzeszczył, usta mu się bezzębne otwarły szeroko, nie odpowiadał...
Cierpliwie Biskup powoli powtórzył rozkaz wskazując na bramę, ale człek się ani ruszył, ani odpowiadał. Zwrócił się ku Zbyszkowi Iwo, a ten już zsiadał i przyszedł do stróża...
Powtórzył mu nalegając wolę Biskupa i dodał że jadący był najwyższym Pasterzem..., a należał do rodziny pana z Białej Góry. Wszystko to jeszcze nie trafiło do przekonania milczącego strażnika.
Słowa z niego dobyć nie było można...
Już ludzie biskupi zabierali się ku wrotom iść i przebojem je otwierać, coby łatwo przyszło, gdy milczący stróż zaparł im drogę sobą i drągiem. Iwo dał znak by siły nie używać.
Zlękły człek bełkotać poczynał. Mówił coś, lecz dla braku zębów i głosu, który przestrach stłumił, zrozumieć go było trudno. — Wywijał tylko żwawo drągiem drogę usiłując konnym zapierać.
Uląkłszy się nacisku ludzi, którzy z koni pozsiadali i zbliżać się do niego i wrot zaczęli, jakby z rozpaczy, nagle począł pod kożuchem szukać czegoś rękami drżącemi, i dobywszy rogu