Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w mycie Persów, doskonale pojmuję i tłumaczę sobie; wolę to jak głupią Egipcjan cybulę.
— Nie tak głupią jak się waćpanu zdaje, szepnął Baron po cichu; ale o tem potem.
— Silentium! zawołał professor, a nie to fora z tąd. —
Baron ukrył się w kątek i począł zażywać tabakę poglądając to na nauczyciela, to na Tomka, który, wyznać to potrzeba, doskonale słuchał. A słuchać to także sztuką.
— Światło słoneczne, czyli materja w najdoskonalszym swym stanie; światło ukazujące się nam na ziemi tylko fenomenalnie, przypadkowo, cząstkowo — tu istnieje numenalnie.
— W plamach słońca zapewnie! dorzucił cichuteńko Baron; professor nieposłyszał.
— Istnieje numenalnie, ciągle, trwale, i ożywia sobą, żyjąc w sobie..
— I to bardzo logicznie — mówił Baron — niema co mówić.
— Ono się przelewa na planety na które pada, podnosi do życia te ich części które oświeca, wywołuje materją martwą do żywota, wyiskrza w niej zawartego ducha i skupia go na powierzchni..... Tworzy się ruch, tworzy się żywot, ale to zawsze mowa tylko o materjalnym.
— Subintelligitur! mówił Baron z miną rozśmieszająco — poważną.
— Około słońca krążą z zachodu na wschód planety z satellitami swemi. Satellity w świecie planetarnym reprezentują toż samo stanowisko, jakie w świecie naszym ziem-