Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do tej prawdy? Prawda prawdą a ty Prawdzicem, ślachcicem, hreczkosiejem, katolikiem i kwita.
— Spać nie mogę, jeść nie mogę.
— Toby ci głowę ogolić kochanku! No — ale cóż ci przecie świta, co myślisz sobie z tą swoją djablą prawdą?
— Pójdę w swiat po nią.
Rodzice się porwali; ojcu znak zapytania we śnie widziany stał przed oczyma. Marzenie więc było wieszcze, chłopiec w kolebce przeznaczony na dziwne losy! Dwie łzy śrebrzyste puściły się ukradkiem z oczów panu Bartłomiejowi, a matka? — Matka darmo płakała i łkanie tłumiła.
Stary ojciec nie pojmował syna, ale w sercu tłumaczył sobie to niesłychane przedsięwzięcie, jakaś wolą wyższą, której dla niego sen był znakiem. Matka, co już była o śnie tym zapomniała, rozpłynęła się we łzy jak po straconem dziecięciu.
— Tomaszu spojrzyj na łzy matki, te cię wstrzymać powinny, sucho zawarł pan Bartłomiej.
Tomko ukląkł przed nią i całując ją w ręce szepnął:
— Ja powrócę, matuniu! nie sprzeciwiaj się, nie wstrzymuj mnie, iść muszę.
— Ale po cóż? dla czego?
— Za prawdą!
— Nie mówiłam że ci, że najbezpieczniej jest szukać jej w wierze i w sercu?
— A! matko kochana! matko droga! odparł syn cicho — wiarę zachwiano we mnie, serce mówi do mnie niewyraźnie,