Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znam tylko z widzenia. — Pocóż waści więcej, księdzem taki nie będziesz, bo mówią powołania nie czujesz.
— Nie czuję ojcze dobrodzieju!
— Więc po cóż ta nauka? Żebyś potém poczciwą gospodarką i ślacheckiem życiem gardził, mędrkował i świdrował myślą —
Tomko zamilkł i spuścił głowę.
— Z wielkiej nauki mówił dalej ojciec, muchy się w nosie lęgną, to raz; — powtóre, głowa się do góry zadziera, co także licha warte; tysiące złych myśli do głowy nalatuje i ze szczęścia, z życia bożego kwita. Nauka spokoju nie da, szczęścia nie da; a dziurawe łokcie i obałamuconą głowę nieochybnie.
— Mój ojcze, wybąknął ośmielając się Tomko, wychowany w staroświeckiem uszanowaniu dla rodziców natchnionem też prawdziwem do nich przywiązaniem; ojcze mój drogi, nie gniewaj się na mnie.
— A za cóż bym się miał gniewać?
— Za to co powiem może zbyt śmiało.
— To waść lepiej niemów —
Syn zamilkł poszłusznie, ukłonił się i chciał odejść; pan Bartłomiej pogładził wąsa, ruszył ramionami, obejrzał się na żonę, która napróżno dawała mu znaki, aby Tomkowi owszem odwagi do szczerości poddał. —
— No i cóż tam? spytał ojciec —
— Wola ojca Dobrodzieja swięta, nic nie powiem —
— Grzeszny jestem; ciekawość mnie bierze, co to tam tak głupiego miałeś powiedzieć — No mów smiało, nie będę