Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podpasanej rzemiennym pasem z klamrą mosiężną, z kijem ogromnym w ręku, kroczył powoli ku gankowi.
Laudetur Jesus Christus.
In saecula saeculorum Amen. A co nam dobrego powiecie? spytał pan Bartłomiej.
— Dobrego? hę? rzekł nieznajomy. Wszystko dobre poszło dawno spać i obudzić się niemoże, niezgorsze drzymie, a złe chodzi po szerokim świecie. Dobrego dawno w oczy niewidziałem.
— Któż jesteście i co was do nas prowadzi?
— Jestem człowiek jak widzicie, goły ale wesoły, stary ale jary, a prowadzi mnie Pan Bóg i oczy.
— Ale cel waszej podróży?
— Cel! ha! cel! enigma. A kto z nas wie dokąd idzie? odparł szydersko nieznajomy.
Pan Bartłomiej nie wiedział już jak zagadnąć, żeby się czegoś przecie więcej dowiedzieć.
— A zatem, rzekł, nie pytając więcej, witam was i proszę do chaty.
— Kolej tedy pytać na mnie, bo bez pytania nie ma rozmowy, a bez rozmowy niema życia. Nie potrzebujecie czasem Bakałarza?
— Jakto? wy bylibyście?
— Do usług waszych, stary Jakób Dołęga, a teraz ani kup bo niema za co, ani Dołęga; tylko niedołęga starzec co zęby zjadł do pieńków na suchym chlebie dyrektorskim. Posłyszawszy że u was chłopiec dorasta, i że mu już