Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zwiodłam że kiedy Jegomości, spytała żona ze słodką wymówką. Nic przecie dotąd nie wiedziałeś, a to już od czterech miesięcy. Pytałam się znachorek, starej kowalowej i Elżbiety, niéma wątpliwości.
— Jeszcze pięć miesięcy czekać! niespełna pół roku długo to długo, ależ wyściskam chłopca jak się urodzi!
— A któż ci powiedział że będzie chłopiec!
— Ba! a prawda, szłusznie kochanko mówisz! To jeszcze na dwoje widłami pisano, albo albo, proszę, a mnie się zdawało. —
— Bóg jeden wié co nam dać raczy.
— A jabym przysiągł, że syna miéć muszę.
— Nie łapmy ryb przed niewodem.
Pan Bartłomiej zamyślił się, westchnął i dodał:
— Zapewne.
Jakie tam były potém troskliwości, obawy aż do urodzenia potomka, opisać by trudno; Jejmość donosiła dziécię szczęśliwie.
Ale tygodniem przed urodzinami pan Bartłomiej miał dziwny sen. We śnie tym co widział, nazajutrz temi słowy przed miejscowym proboszczem, księdzem Sycyną, opowiadał:
Nadedniem, mości księże kanoniku, zdało mi się jakobym był na szerokiem, bardzo rozległem, ba nawet bez granic i widomego końca, polu. Widziałem wyraźnie wszystkie przedmioty na niem znajdujące się, a była ich moc nieprzeliczona. Wszystko, co na świecie widzimy, o czem słyszymy, tu się razem znajdowało. Zdaleka błyszczał Oceanus, bliżej płynęły rzéki, jeziora biły o piaszczyste brzegi, ryczały