Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się od stołu, i zaczerwieniony chwytając żonę w pół, zawołał głosem drzącym.
— Handziu! serce moje, nie żartujesz! na Boga miłego moja panno, wszak nie żartujesz?
— Jakżebym śmiała! a jeszcze w takiej rzeczy! godziłożby się?
Oboje stali chwilkę milczący, jej łzy się potoczyły po twarzy, jemu usta i ręce drzały z radości.
— Przecież Bóg mnie wysłuchał, niech mu będą dzięki! rzekł siadając.
— Ciebie kotku? uśmiechając się odparła Jejmość, chyba mnie? powiedz lepiej, ty ciągle powtarzałeś, że dzieci nie lubisz, że ich wcale nie żądasz. Ja Bóg widzi od lat trzynastu tylko o to się modlę.
— Jejmość! a dla czegoż ciągle powtarzałaś, że to wielki ciężar i wielka odpowiedzialność przed Bogiem kto ma dzieci; że lepiej jest niemieć, niż tracić lub widzieć jak marnie pójdą?
— Mówiłam ci to nieraz, niezapieram, ale ....
— Ba! rozumiémy się, obojeśmy pobożnie kłamali! Nagadaliśmy sobie siła że niechcemy dzieci, bośmy się ich niespodziewali, a serca sobie rozraniać nie chcieli; ale uboje zarówno ich żądaliśmy. O! złota moja Handziu jakim ja szczęśliwy, jak panu Bogu memu dzięki składam.
— Usiądź że, uspokój się kochanie ....
— Samabyś siadła moja panno i uspokoiła się, tobie teraz, nawet pewnie stać niezdrowo. Patrzajcie dodał po chwili, będziemy mieli dziécię.
— A! a! a niemylisz się no tylko moja panno!