Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kapliczkach wszystkich budziły się dzwonki i płakały.
Dzień był mroźny, zimowy.
Na ciemnem niebie, wyiskrzone na mróz świeciły gwiazdy, na dachach leżał śnieg i jak całun pokrywał ziemię. Tylko w ulicach biała ta powłoka zbita i z błotem zmięszana znikła, niepewną jakąś barwę przybrawszy.
Powietrze było spokojne, mróz ścinał wody i ziemię. Wśród tej nocnej ciszy, dzwony nie odzywające się nigdy o tej porze, zwiastowały wielką jakąś żałobę.
Od kilku dni książe Bolesław był chory.
Legł w łóżko, otaczali go księża, modlono się, czekał śmierci spokojnie jak wyzwolenia.
Wiedziano w mieście o tem powolnem konaniu pana — dzwony więc jego zgon zwiastowały.
Zgon, a z nim niepewność przyszłości, bo choć Leszek ogłoszony był następcą — wróg jego Biskup Paweł powtarzał uśmiechając się.
— Nie zagrzeje on stolicy.
Gdy z Wawelu pierwsze się dzwony odezwały, Biskup podstarzały lecz silny jeszcze i niepochylony wiekiem, z niecierpliwą oznaką radości z siedzenia się porwał.
Zdawał się czekać tylko na to, jak na hasło wyzwolenia.
Twarz cała dziko mu rozpromieniała, odetchnął piersią jakby oswobodzoną od ciężaru. Namię-