Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiech dziki rozeznał — potem pluśnięcie wody i wrzawę głośno krzyczących parobków...
Zaledwie się to stało, gdy niespokojny Wierzeja, począł ich wołać ku sobie, nagląc aby przybywali. Razem wszyscy rzucili się w opłotki, w zarośla, lękając się aby ich nie postrzeżono.
Biegli tak co tchu starczyło aż do miasta i otwartej gospody, którą baba właśnie umiatała. Wpadli do niej pierwsi, gdy dopiero odsuwano okiennice, a Wierzeja dawszy im znak aby milczeli, kazał co rychlej grzać piwo.
Gdy Biskup z posłania się podniósłszy miał odziewać, Wierzeja z chłopcami co mu posługiwali wcisnął się do sypialni, na twarzy mając wypisane zwycięztwo swe i wielką radość.
Ks. Paweł musiał to zrozumieć spojrzawszy nań, bo zaraz chłopców odprawił.
— No — mruknął poufale Wierzeja — z babą skończono!
Rękami coś pokazał i rozśmiał się. Biskup zbladł, odwrócił się zaraz od niego, nie rzekł słowa.
Na razie nie chciał się sługa upominać o zapłatę krwi, zagadał o słowach[1] aby rozerwać pana, a gdy kapelan nadszedł, wysunął się.
Dnia tego jednak Wierzeja nie postrzegł, ażeby się czoło Biskupa rozjaśniło — chodził ponury i za próg ruszyć się nie chciał.

Wieczorem ludzie u niego pili, i on pił, ksiądz

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – łowach.