Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Orszak biskupi ledwie się w wązką zapuścił uliczkę, która za miasto wiodła, gdy Wierzeja ujrzał z przestrachem Bietę śmiało im zachodzącą drogę. Stanęła tak blizko jadącego biskupa, iż ominąć jej nie mógł, wyciągając rękę ściśniętą i zgrzytając zębami wprost mu w oczy bluznęła.
— Każ że mi kamień uwiązać do szyi!
Ks. Paweł konia popędził, okiem krwawem obejrzawszy się na Wierzeję. Ten już wiedział, co to znaczyć miało.
Łowy dnia tego poszły jak najgorzej, co Biskupa doprowadziło do wściekłości zwykłej i rzucania obuchem na ludzi. Psa jednego ubił w miejscu, choć mu był ulubionym, ale się nie w czas przyszedł łasić.
Późną nocą powrócili do dworu. Przez całą drogę Wierzeja jechał jak trup blady i milczący. Zrozumiał dobrze znaczenie biskupiego wzroku. Baby potrzeba się było pozbyć.
Zaczął od tego, że parobków, największych zbójów dobrawszy, spoił ich. Dopiero przystąpił do rzeczy i począł od tego, że skłamał, jakoby wiedźma ta na niego urok rzucić chciała, — że ją musi utopić. Parobcy wiedzący dobrze kto była, uśmiechali się tylko.
Każdy z nich dostać miał po opończy nowej i po kilka groszy.
Trzech się ofiarowało iść z Wierzeją czatować na nią.