Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się uspokoił na chwilę, a mimo woli sen skleił mu powieki, wyobraźnia dręczyła go obrazami zemsty upragnionej. Zrywał się z krzykiem i na jawie ciągnął je dalej.
Ludzie go już za pół oszalałego mieli. Kruk rozmyślał nad tém, co ma poczynać z nim, jeżeli zmysłów nie odzyszcze. Schronić się bezpiecznie nie było dokąd z obawy Bolesława, Leszka i więzienia, a dłuższa włóczęga po lasach i pustkowiach, stawała coraz cięższą. Duchowieństwo po parafiach, choć go szanowało jako swego pasterza, musiało żywić ze dworem, ale w sercu nie bardzo było przychylne... Krakowscy kanonicy byli daleko, a ci, którzy z nim trzymali, musieli się z tem taić, aby na siebie posądzenia o współkę w zdradzie nie ściągnąć...
Smutno było w biednej chacie. Biskup jęczał i rzucał się na posłaniu, służba siedziała milcząca. Niekiedy podrzucano nieco łuczywa dla światła, w izbie było parno — blask raził oczy Pawła, który ani w ciemnościach wytrwać nie mógł, ani przy świetle, bo i to go raziło.
Podawano mu wodę, której ledwie skosztowawszy odpychał. Jadło nie smakowało mu żadne.
Upokorzona duma zwiększała rozdrażnienie, czuł się opuszczonym, zdradzonym, bezsilnym, — a nie wiedział do kogo się zwrócić o pomoc, bo pochlebców i pasożytów miał zawsze, przyjaciół nigdy.
Wśród chorobliwych marzeń i straszna postać