Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spocząć będą mogli pod opieką obronnego zamku opolskiego, o mroku zatrąbiono...
Rozkaz poszedł po pułkach wszystkich.
— Jutro, w pole!
Ślązkie posiłki nie były jeszcze gotowe, posłano w skok zbierać co w pobliżu stało. Krótka noc czerwcowa starczyć musiała na pościąganie ich.
Czynnym był sam książe, Świętosław, Racibor, ale nikt nad Biskupa Pawła czynniejszym. On tu prawdziwym zdawał się wodzem, on był duszą wszystkiego.
Nie położył się do snu, światła gasić nie kazał, suknie tylko zmienił jakby się sam do pochodu i na koń gotował. Co chwila otwierały się drzwi posłańcom, wołano dowódzców, dawano rozkazy.
Paliła go gorączka — czuł, że się tu jego los miał rozstrzygać — ale nie stracił ducha — musiał go wlewać w drugich. Tym czasem wszystkie wysiłki jego i tych, których dla rozgrzewania ludzi rozsyłał po obozie, rozbijały się o jakieś trwożne przeczucia.

Jak dzień oddziały niektóre już się z pod zamku ruszać zaczęły. Koń dla ks. Pawła stał gotowy. Slązaków[1] mających posiłkować nie doczekano się. I to go nie powstrzymało. Ręczył, że Slązacy[2] w drodze napędzą — naglił — w ostatku ofiarował się sam zostać w Opolu, aby przyspieszyć wyprawienie posiłków.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Ślązaków.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Ślązacy.