Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Albo to, gdy potrzeba, nie może iść brat przeciw bratu?
Ramionami zżymnął.
— Gdybym rodzonego miał — dodał — a stał mi na drodze!
Wyrwało mu się to z taką zajadłością, że Toporczyk cofnął się o krok. Ks. Paweł zmienił głos.
— Gdzie oni są? ile ich jest? — zapytał.
— Więcej niż nas będzie...
— Ze Slązakami[1]? — odparł Paweł.
— Daj Boże, aby ci się bić chcieli jak my i z nami razem — dodał Żegota. — Wiele oni serca nie mają! najemny lud!
Rady już innej niema — dokończył... jak wyruszyć przeciw nim zaraz, jutro — nie dając się zabrać w kojcu... Jutro! musiemy w pole!
Ks. Paweł zmarszczony przystąpił doń grożąc.
— Milcz że mi ze strachami temi — syknął — milcz. Tak! jutro potrzeba w pole, ale nie z trwogą głupią co serce odbiera, ino z tą pewnością iż zwyciężym. Musiemy! Milcz!
Zawrócił się nie patrząc już na niego i poszedł do księcia.
Ze śmiechem na twarzy oparł się na poręczy jego krzesła, szepnął coś i wyprowadził go z sobą.

Gdy się owo ucztowanie nad wieczorem skończyło, a przybyli ziemianie sądzili, że tu sobie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Ślązakami.