Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciemno tu było choć we dnie — trochę światła wpuszczały tylko drzwi stojące otworem.
W samym środku kamieniami obłożone paliło się ognisko wielkie, płomieniami jasnemi, a nad niem ludzi kilku piekło całe udźce i rozpołowione kozły dzikie.
Do koła na kamieniach, na belkach, siedzieli i stali ludzie różnie poodziewani, zbrojni jak młody Kunigas, twarzy posępnych i groźnych. Kilku z nich naprzód wystąpiło, reszta się w głąb szopy cofnęła.
W kożuchach pięknych, dostatnio okrytych, w kołpaczkach ze spinkami, z mieczami u pasa ozdobnemi, wyszli naprzód ci, którzy tu pierwszemi być musieli.
Dwaj z nich byli już siwi i ci się dalej trochę i nieprzystępnie trzymali — reszta ludzie młodzi, ciekawi, zobaczywszy obcego człowieka, żywo się posunęli ku niemu.
Kunigas, który mu w drodze towarzyszył, na głos odezwał się po litewsku do swoich — wskazując na gościa. Witano go niezbyt przyjaźnie, z niedowierzaniem, spoglądając nań dziko, ale zwolna zbliżać się zaczęli wszyscy.
Posiadali na kamieniach leżących przy ognisku, z których kilka umyślnie było skórami wyszarzanemi okrytych.
Człek z krótko ostrzyżoną głową, wysunął się z za ognia, przynosząc dzbanek i kubki. Nie