Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zastąpiła mi drogę... była w kościele i na cmentarzu.
Półkoza się wykrzywił, co twarzy jego obrzydłej nadało wyraz potworniejszy jeszcze niż zwykle.
— Wszetecznica! — zawołał — ufa w to, że jej dał opiekę pół-brat, czy psu brat Krzyżan, co u księcia jest na zamku. Ona tam u niego, ja już wiem!
Biskup począł ostygać — skinął na Wita, aby się zbliżył. —
— Do tego Krzyżana mi idź, — zawołał — powiedz mu, niech ją trzyma, gdy chce, ale jak psa na uwięzi.. Pokaże mi się na oczy — niech wie, że moja ręka i na zamek sięgnie. — Zabić każę.. porwać z pod nosa księciu...
Wit słysząc to, mimowolnie głową potrząsnął, jakby niedowierzał.
— Uczynię to! — potwierdził Paweł marszcząc się.
— Zakaty by to było trudno! — odparł Wit. — Na zamku ich więcej niż nas wszystkich do ostatniego wymiótłszy, a czujni są.
Nie zważając na to Biskup dodał.
— Krzyżanowi zagróź! słyszysz — siłą czy inaczej ja swego dokażę...
Półkoza głowę tarł.
— Sprawę taką — odezwał się, — lepiej by babie niż mnie powierzyć.