Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 175.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem w kościele tak wstrząśnięty, że usiadłszy już w komorze swej, długo jeszcze drżał, słowa nie mogąc przemówić.
Zuchwalstwo dziewczyny jątrzyło go i upokarzało.
Mało dbał o ludzkie języki, nie taił się z tem co czynił, często naumyślnie nieprzyjaciół wyzywał, ale być tak publicznie wystawionym na znęcanie się mściwej niewiasty, wiecznie się lękać z nią spotkania, — jego nawet siły przechodziło.
Zabobonny jakiś strach, a raczej pierwsza myśl pomsty Bożej umysłem jego owładła. Widzenie tej niewiasty mieniącej się w wilka, — uśmiech jej zły, szyderski, mściwy — dreszczem go przejmowały.
Posłano po Zonię, która tylnemi drzwiami nadbiegła; nie przewidując po co ją mógł zawołać kazać o niezwykłej godzinie.
Znalazła go za stołem, ocierającego pot z czoła, z twarzą siną, z oczyma krwią nabiegłemi.
Piękne niegdyś rysy jego, od lat kilku znacznie się były zmieniły. — Linje ich charakterystyczne rozlały się w jakiemś obrzęknięciu chorobliwem, policzki były jak napuchłe i zwisłe, pod oczyma ciężyły rozdęte guzy; wzrok miał dziki, białka zawsze prawie krwią zaszłe.
Werchańcowa czekać musiała, aż się do niej zebrał odezwać.
— Szatan! przeklęta! — począł głosem prze-