Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wsze strony rozsyłał posłów jawnie i tajemnie, wielkie się jakieś przygotowania czyniły.
Narady kończyły się często nadedniem, poczynały na zaraniu... Łatwo przewidzieć było, że mściwy człek, gotował odwet jakiś groźny.
Bieta chodziła rozgorączkowana, zrozpaczona, spłakana, gdy wieczorem jednego z tych dni wsunęła się Zonia.
— A co! gołąbko moja! — szepnęła cicho. — Powrócił pan nasz, ale co się z nim dzieje? Jaki zmieniony! Nie poznać człowieka! Innym się stał.. Mówić już z nim nie można. Gdy się rozsierdzi jak teraz, niewieście mu żadnej, ani na oczy!
Próżno zagadując różnie, Werchańcowa probowała wyciągnąć ją na odpowiedź — patrzała na nią nierozumiejąc, wdumana w siebie.
— Czym to ja nie przepowiadała — ciągnęła wdowa. — On do was już serce stracił... Zbierało się na to dawno. Broń Boże — by was jeszcze w złą godzinę w klasztorze zamurować nie kazał.
Biskup! — zakonnice słuchać go muszą! Tyleś świata widziała. Serca nie ma ten człowiek!
Rozpłakała się Bieta, odpychając złowrogą prorokinię, aż nakoniec złamana, zawołała do niej o radę.
— Na co masz czekać złego końca! — odparła Zonia. — W świat idź, uciekaj póki czas!